poniedziałek, 29 czerwca 2015

wschód słońca

Najpiękniejsze były poranki. Budziłam się jak zwykle ok. 5 nad ranem. Ale tutaj budził mnie szum morza i śpiew ptaków. I wschód słońca, który mogłam podziwiać leżąc w łóżku, wystarczyło nieco unieść głowę. Zazwyczaj wstawałam i wychodziłam na balkon albo na pusty o tej porze dnia taras. Taormina i inne miasteczka usytuowane wysoko w górach oraz te położone wzdłuż wybrzeża nocą oświetlone, a nad ranem  światła blakły.






 
 
na filmie miejscami wygląda, że jest już widno o tej porze, ale tak nie jest - w rzeczywistości jest jeszcze szaro
 
Myślę, że nie potrzeba więcej słów. Wschód słońca oglądany z łóżka przez otwarty balkon - la vita e bella (życie jest piękne).

niedziela, 28 czerwca 2015

Ignazio

Nie pamiętam jakimi słowami mnie zaczepił, ale po krótkiej wymianie zdań zgodziłam się pójść z nim na spacer. Ignazio.


w tym miejscu się spotkaliśmy


Nareszcie ktoś w moim wieku. W dodatku ma podobne zainteresowania do moich. Opowiadał, że dużo czyta, zwłaszcza klasykę. Nazwiska typu Balzak czy Bayron nie zrobiły na mnie wrażenia, ale już np. Baudelaire, a zwłaszcza Wordsworth sprawiły, że zaczęłam mu się baczniej przyglądać, a kiedy wspomniał o dekadentystach już byłam zauroczona. Przeszło mi przez myśl, że może te wszystkie nazwiska, terminy literackie to tylko taki pic, wabik na podryw. Ale nie, on faktycznie to wszystko znał i dużo opowiadał, ale też z zaciekawieniem słuchał moich opowieści o Sylwii Plath i jej tragicznej śmierci, przez chwilę spieraliśmy się czy była poetką czy pisarką, ja uczepiłam się "Szklanego klosza" jako przykładu powieści, on znał ją głównie z wierszy (oboje mieliśmy rację). Opowiedziałam mu o tym, jak Sylwia popełniła samobójstwo - od dzieciństwa zmagała się z depresją, aż wreszcie pewnej nocy otruła się gazem. Jej mąż był w tym czasie związany z Assią Wevill, która nie mogąc znieść jego zdrad również popełniła samobójstwo trując się gazem, z tym, że Sylwia zadbała o bezpieczeństwo swoich dzieci - uchyliła okna w ich sypialni, a drzwi zakleiła taśmą, sama udała się do kuchni, odkręciła gaz ... Assia do kuchni zabrała swoją córeczkę.
Spacerowaliśmy po ogrodach, moja uwaga była podzielona na podziwianie widoków
i ciekawą rozmowę. W dole widać było morze, miasteczko. Morze, widok którego tak mnie uspokaja.
A w ogrodzie kwiaty o żywych barwach, jakich nie widziałam nigdy w Polsce. Ptaki pięknie śpiewały.
- Can you hear the birds singing? - zapytałam.
Nie pamiętam kiedy ostatnio spacerowałam. W Warszawie wieczny pośpiech, gonitwa nie wiadomo za czym, a tutaj czas nie miał znaczenia, wszystko było powolne, leniwe. Tylko ten nieznośny upał. Cały czas szukałam cienia, posiedzieliśmy chwilę na ławce.



 
tą wodą można się ochłodzić, nadaje się także do picia
 
 
 
 
 
 
 
zdjęcia nie oddają tego wspaniałego widoku
 
 

 



 

 

 

 
 
 
 
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej.








sobota, 27 czerwca 2015

powitanie z Taorminą

Jestem już w samolocie, miejsce mam przy oknie. Chmury, chmury, chmury. Wreszcie widać wyspę - już mi się podoba. Teren górzysty, zielony, no i widać Etnę.
Podczas oczekiwania na bagaż chciałam uruchomić telefon, niestety nie pamiętałam PINu, no trudno, może na miejscu kupię sobie kartę.
Autokar TUI już na nas czekał. Pierwsze spostrzeżenie - autokar jechał bardzo szybko, pędził.
W oddali widać było Catanię. Widać było skupisko bloków, więc miasto nie dla mnie, wolę małe miasteczka. Po raz pierwszy widzę złoża lawy - Catania była całkowicie zniszczona w wyniku erupcji Etny i widać pozostałości w postaci czarnej, zbitej lawy.


 
zdjęcie zrobione podczas jazdy autobusem, więc jakość kiepska

Po ok. godzinie byliśmy już na miejscu w Taorminie. odjechaliśmy pod hotel Villa Bianca. Mój pokój to 911 na 5 piętrze. Pokoik malutki, pod ścianą łózko, niewielka szafa wnękowa, ładna łazienka. Niewielki balkon z przepięknym widokiem na morze.





Na moim piętrze jest jeszcze bardzo duży taras, widok zapiera dech w piersiach - przede mną morze, skały, za mną góry. Widzę też kolejkę linową do Taorminy. Widzę cztery białe wagoniki sunące
w górę.


 
Przebrałam się i wyruszyłam na zwiedzanie. Do kolejki linowej idę 3 min. Bilet tam i z powrotem kosztuje 6 euro. Jadę w pierwszym wagoniku, chcę wszystko widzieć jak najlepiej.
Po 4 minutach jestem u celu. Nie wiem jak iść, dokąd, poruszam się intuicyjnie. Śniadanie jadłam w samolocie,jestem już głodna, więc wstępuję do restauracji.


 
restauracja nazywa się La Zagara, widać szyld po prawej stronie
 
 Zamawiam sycylijską caponatę. No i zaczęło się - jestem pod wrażeniem smaku, ale także sposobu podania. Wyczuwam ocet balsamiczny, seler naciowy pokrojony drobniutko, natomiast bakłaża pokrojony w grubszą kostkę. Widzę kawłki papryki czerwonej i żółtej, jest też chyba ryba. Moja caponata ma się nijak do tej. Do tego mam
3 kromki chleba, najlepszy jaki jadłam, z chrupiącą skórką. Do picia woda. Zapłaciłam 13 euro.
 
 
 Nie pamiętam jak szłam. Trochę w górę, trochę w dół. Bardzo mi się tutaj podoba. Wszystko.
Z każdym krokiem jest inny widok. Dużo turystów, wyczuwam spokój, brak pośpiechu.










 
Szłam pod górę wąską uliczką, nie ma utaj chodników dla pieszych, trochę się bałam jadących samochodów. Ludzie tacy mili, pozdrawiają mnie, uśmiechają, ale to nie ma nic wspólnego z tym sztucznym amerykańskim uśmiechem. Wyczuwam życzliwość jaką mają w stosunku do turystów, albo raczej samotnych kobiet. Chociaż wcale nie jestem wyjątkiem, bo takich samotnych jak ja widziałam tutaj całkiem sporo. W różnym wieku. W pewnej chwili zagadnął mnie sympatyczny Włoch. Po krótkiej wymianie zdań zaproponował wspólny spacer.